Niewielka kawiarenka
na obrzeżach Marina San Nicola, kilka minut po szesnastej. Całe Włochy właśnie
kończą swoją przerwę obiadową w rodzinnych domach i powrócą do pracy, aby
spędzić tam czas do dwudziestej pierwszej. Ale nie ty. Siedzisz przy stoliku
obok przejrzystego okna, z widokiem na Morze Śródziemne i zastanawiasz się,
czemu nie możesz być w gronie najbliższych. Doświadczony kucharz oraz
właściciel Pertutti nie miał serca
wyprosić cię za drzwi. Podał ci wyśmienite cappuccino i wzdychając głęboko,
pogrążył się w czytanie książki. A twój wzrok przykuły fale, rozbijające się o
skalisty brzeg. Mogłeś w ten sposób spędzać cały swój wolny czas, i tak też
zrobiłeś – opuściłeś kawiarnię tuż przed dwudziestą.
Założyłeś kaptur bluzy na głowę. Bluzy,
którą pożyczyłeś od przyjaciela – aby nikt nie rozpoznał w tobie tego
siatkarza, który dziś miał wziąć ślub w ogrodach Villa Borghese. Tego samego,
którego przyszła, a teraz już była żona postanowiła uciec z innym. Zołza – pomyślałeś i z ogromną siłą
kopnąłeś kamyk, leżący na chodniku. Byłeś przez tyle lat zaślepiony
nieodwzajemnioną miłością, iż nie dostrzegałeś kochanka u boku Sereny. W sumie,
nie mogłeś. Byłeś w ciągłych wyjazdach klubowych lub reprezentacyjnych.
Zakląłeś przeciągle na myśl o swojej pracy. Zachciało ci się być siatkarzem!
Gdybyś został prawnikiem lub sprzedawcą, nie byłoby tego problemu. Ale mimo
wszystko kochałeś swój zawód – musiałeś to przyznać.
Ścieżka wzdłuż brzegu morza zdawała
się być coraz to dłuższą, przydrożne latarnie jakby stały w dość dużych
odległościach od siebie, a słońce już dawno schowało się za płytą wody. Szedłeś
z głową spuszczoną na dół i obserwowałeś wędrujące czubki swoich eleganckich
butów z ZARA. Miałeś ochotę rzucić tym wszystkim w cholerę. Tyle poświęceń,
zmarnowanego czasu i pieniędzy – przez jej kłamstwa. Zacisnąłeś zęby ze złości,
gdy wpadłeś na rozpędzonego rowerzystę. Usłyszałeś jedynie kobiecy pisk, i już
wiedziałeś kim jest poszkodowany. Szybkim krokiem podszedłeś do dziewczyny,
podniosłeś rower i wyciągnąłeś dłoń, aby pomóc jej wstać. Zgromiła cię chłodnym
spojrzeniem i samodzielnie stanęła na nogi, otrzepując ubranie. Od razu wpadła
ci w oko. Była piękna; długie, ciemne włosy przepasane skórzaną opaską,
bladoróżowe, pełne usta oraz intensywnie zielone tęczówki, podkreślone czarną
kredką. Na sobie miała zwiewną, jasnoróżową sukienkę przed kolano, w kwiatki, a
na stopach balerinki. Mimo to, była wysoka – sięgała ci ponad ramię. Uśmiechnąłeś
się delikatnie.
- Wybacz, nie zauważyłem cię- przyznałeś, okazując skruchę. Zawsze udawany żal działał na kobiety.
- Nikt nie kazał ci się na mnie gapić- syknęła, odbierając od ciebie rower. – Wystarczyłoby, jakbyś szedł chodnikiem, pacanie- fuknęła ponownie, mordując cię spojrzeniem.
- Szedłem chodnikiem- broniłeś się. – Jakbyś uważała na pieszych, nie byłoby problemu. - Gdybyś znał zasady bezpieczeństwa na drodze, też nie robiłabym ci wyrzutów.
- Sądzisz, że nie znam?- zapytałeś retorycznie. Potrząsnęła przecząco głową. – To mi je wytłumacz.
- Nie mam czasu- mruknęła, przekładając nogę przez ramę roweru, i próbując odjechać. Powstrzymałeś ją, podtrzymując kierownicę.
- Chcesz, żebym znów naraził cię na niebezpieczeństwo?- zsiadła z roweru i odwróciła się do ciebie przodem.
- Tu, gdzie stoimy jest chodnik dla pieszych- wskazała palcem na ziemię pod sobą. – Tam, za tą białą linią jest droga dla rowerzystów, rozumiesz?- narysowała dłonią linię i, upewniając się, że zrozumiałeś, zerknęła na twój wyraz twarzy. Nie był on za ciekawy. Dobrze grałeś, nie tylko w siatkówkę.
- Czyli dobrze szedłem, a ty zjechałaś na chodnik- wymyślałeś coraz to głupsze definicje, aby ją zdenerwować, a przede wszystkim zatrzymać jak najdłużej.
- Nie!- tupnęła nogą. – Ty szedłeś moim pasem.
- A skąd!- machnąłeś ręką, uśmiechając się do niej.
- Jesteś idiotą- skwitowała, wsiadając na siodełko roweru.
- Miło mi- zaśmiałeś się. – A ty jak masz na imię?
- Buntowniczka- odkrzyknęła i zniknęła w ciemnościach nocy.
- Wybacz, nie zauważyłem cię- przyznałeś, okazując skruchę. Zawsze udawany żal działał na kobiety.
- Nikt nie kazał ci się na mnie gapić- syknęła, odbierając od ciebie rower. – Wystarczyłoby, jakbyś szedł chodnikiem, pacanie- fuknęła ponownie, mordując cię spojrzeniem.
- Szedłem chodnikiem- broniłeś się. – Jakbyś uważała na pieszych, nie byłoby problemu. - Gdybyś znał zasady bezpieczeństwa na drodze, też nie robiłabym ci wyrzutów.
- Sądzisz, że nie znam?- zapytałeś retorycznie. Potrząsnęła przecząco głową. – To mi je wytłumacz.
- Nie mam czasu- mruknęła, przekładając nogę przez ramę roweru, i próbując odjechać. Powstrzymałeś ją, podtrzymując kierownicę.
- Chcesz, żebym znów naraził cię na niebezpieczeństwo?- zsiadła z roweru i odwróciła się do ciebie przodem.
- Tu, gdzie stoimy jest chodnik dla pieszych- wskazała palcem na ziemię pod sobą. – Tam, za tą białą linią jest droga dla rowerzystów, rozumiesz?- narysowała dłonią linię i, upewniając się, że zrozumiałeś, zerknęła na twój wyraz twarzy. Nie był on za ciekawy. Dobrze grałeś, nie tylko w siatkówkę.
- Czyli dobrze szedłem, a ty zjechałaś na chodnik- wymyślałeś coraz to głupsze definicje, aby ją zdenerwować, a przede wszystkim zatrzymać jak najdłużej.
- Nie!- tupnęła nogą. – Ty szedłeś moim pasem.
- A skąd!- machnąłeś ręką, uśmiechając się do niej.
- Jesteś idiotą- skwitowała, wsiadając na siodełko roweru.
- Miło mi- zaśmiałeś się. – A ty jak masz na imię?
- Buntowniczka- odkrzyknęła i zniknęła w ciemnościach nocy.
Siedziałeś na balkonie swojego
niewielkiego mieszkania w jednej z kamienic. Miałeś przepiękny widok na
oświetlony Rzym i spokojnie płynący Tyber – tak romantycznie. Jak cholera – przeszło ci przez myśl.
Upiłeś łyk czerwonego wina z kieliszka i wróciłeś wspomnieniami do chwili
sprzed godziny. Buntowniczka, taka
stanowcza, a jednocześnie krucha. Zaintrygowała cię. Chciałeś ją lepiej poznać,
znów się z nią spotkać. Byłeś pewien, że to przeznaczenie.
- Jeszcze cię znajdę, Buntowniczko- mruknąłeś do siebie, upijając ostatnie krople toskańskiego wina i zamknąłeś rozłożoną przed tobą książkę Lekcje miłości.
- Jeszcze cię znajdę, Buntowniczko- mruknąłeś do siebie, upijając ostatnie krople toskańskiego wina i zamknąłeś rozłożoną przed tobą książkę Lekcje miłości.
Z dedykacją i podziękowaniem, za motywację dla Sunny. Gdyby nie ona i widokówka z Katowic, pewnie nie byłoby takiego, a nie innego Zaytseva. Wiem, że koty są nieznośne, a ich właściciel jeszcze gorszy :) Kochani, póki co, ta historia mi się podoba, jeśli i wam przypadnie do gustu (wywnioskuję to z ilości waszych komentarzy) - widzimy się na Lekcji 2 w najbliższym czasie.
Ciekawe jak uda mu się ją odnaleźć. Dziewczyna nie zainteresowana wydaje mi się. Zaytsev coś szybko zapomniał o tym nieudanym ślubie przy "buntowniczce", teraz jego myśli będą się kręcić wokół tej nieznajomej. Podoba mi się ten fragment kiedy ją denerwował !! ;)
OdpowiedzUsuńczekam na kolejną lekcję, popadam w kompleksy jestem na humanie a nie potrafie tak pisać, hehh ;D
OdpowiedzUsuńw sumie to w skomentowaniu tej 'lekcji' wystarczyłoby jedno słowo. UWIELBIAM! ;) szukałam i szukałam i nie mogłam znaleźć takiego stylu pisania. Takiego.. wciągającego i intrygującego, że aż chciałoby się czytać i czytać :) bohater też nietypowy, bynajmniej dla mnie bo jakoś nie miałam okazji "spotkać" Zaytseva wcześniej w opowiadaniach :)
OdpowiedzUsuńczekam z niecierpliwością na więcej! ;) jedno wiem na pewno, wpadać będę ;)
pozdrawiam ;) ( i zapraszam http://miloscarozsadek.blogspot.com/ ;d )